
W tym roku na Ironman-owej mapie Europy zagościło kilka nowych lokalizacji. Między innymi Ironman 70.3 Venice. Tyle, że już na samym początku należy zaznaczyć iż Ironman 70.3 Venice z Wenecją ma tyle wspólnego co Ironman Barcelona z Barceloną – ten sam kraj, zbliżona lokalizacja – ale to by było na tyle.
Miejsce startu to Lido di Jesolo – jedno z najbardziej turystycznych wybrzeży Włoch. Oryginalnie start został zaplanowany na maj, tuż przed rozpoczęciem sezonu turystycznego, a następnie z uwagi na pandemie przeniesiony na koniec września tuż po jego zakończeniu. W sezonie zorganizowanie w tej lokalizacji startu rangi Ironman skupiającego od 1500 do 3000 tysięcy startujących graniczyłoby z cudem.


Start i meta zlokalizowane na szerokiej i piaszczystej plaży – i tu pierwsze rozczarowanie. Jak na standardy zawodów pod szyldem Ironman meta należała do “najbiedniejszych” ze wszystkich jakie widziałem.
Osobiście odniosłem wrażenie , że gdyby nie litera M i czerwony dywan to nie odbiegała by ona od kilku, które widziałem na naszym lokalnym podwórku.
Jednak tuż przed startem nie czas było to analizować, mgła znad brzegu, delikatna bryza od morza i głos spikera, ten głos stopniujący napięcie, który każdy z nas słyszał w dziesiątkach oglądanych filmów motywacyjnych, który dla mnie jest jak głos Krystyny Czubówny i Davida Attenborough – po prostu nie do podrobienia – to wystarczyło aby wróciły emocje, które towarzyszą mi tylko przy startach Ironman ( blisko tego był start w Malborku z Bogurodzicą w tle – ale to wciąż nie to samo) .
Start falami … i prosto w fale. Przynajmniej tak obieram to ja pływak który ledwo dał radę pokonać tą trasę w 34 minuty. Coś było nie tak, może prąd, może odpływ ,może pływanie w morzu a może po prostu za mało trenowałem – wymówek jak to każdy triathlonista mam kilka – mimo wszystko to pływanie zaliczam do najgorszych w tym sezonie. No i nie zapominajmy o meduzach wielkości wielorybów … na szczęście nie parzyły i nie było ich dużo – spotkanie raczej należało do atrakcji turystycznej niż gwarancji , ale taka ilość galarety nie była przyjemna w dotyku.
anything is possible
Dobieg do T1 przygotowany bardzo dobrze , prysznice , woda, fajny ale śliski mostek, i kilkaset metrów biegu – to wszystko wydłużało strefę średnio o 2 min od standardów.
Rower to bardzo płaska trasa, 80 metrów przewyższeń to tyle ile na 90 km może wynieść błąd Garmina. Mimo, że na oko to idealna trasa do robienia rekordów to ilość zakrętów , mostków i skoków mocy jakie należało wykonać była naprawdę spora. Rozwijane prędkości były wysokie jednak nadal daleko tej trasie do Sycowa. Dużym mankamentem były bufety – bardzo krótkie, z butelkami zamiast bidonów i wolontariuszami, którzy ich nie podawali. Do końca nie mam pewności czy to wina obostrzeń czy organizacji, jednak na tym poziomie takie elementy nie powinny mieć miejsca lub komunikacja o nich powinna być jasna podczas odprawy, aby zawodnicy mogli się przygotować na jazdę w 100% polegającą tylko na własnych zapasach.
Bieganie to trzy 7 km pętle. Pełne kibiców. 3,5 km w cieniu drzew jedną z głównych ulic, a następnie 3,5 km w pełnym słońcu nadmorskim deptakiem. Strefa zawodnika od czasów pandemii to temat który pozostawia najwięcej do życzenia. Na jednych zawodach jest to ewidentnie element oszczędności na innych dowód na to, że mimo pandemii można stanąć na wysokości zadania – niestety tych drugich jest bardzo mało.
W tym wypadku Ironman 70.3 Venice plasuje się w środku stawki.
Zawody zaliczyłbym na pewno do tej grupy, która z uwagi na walory turystyczne powinna znaleźć się na liście do odhaczenia. Większość niedociągnięć można tłumaczyć tym, że zawody w Jesolo odbywają się tu po raz pierwszy – mam wrażenie, że każdy kolejny start będzie lepszy i na pewno wrócimy tam z grupą, gdyż nieocenionym atutem jest Wenecja i możliwość spędzenia tam kilku dni poza turystycznym sezonem


















